środa, 26 grudnia 2012

Nie każdy chłop z widłami to Posejdon.


Grzegorz Koszarawa
27.12.1977  |  Żywiec  |  chirurg z zawodu  |  dzieciorób-pijaczyna z zamiłowania

Gdy w twym życiu zjawił się ktoś, kto wygląda jak równy gość,
ale nie wiesz, czy szczery jest, czy na pokaz ma gest,
weź go w góry na stromy stok, nie odstępuj go tam na krok,
jedna lina niech łączy was, dla was dwóch to w sam raz.

Przejebane. Jesteś ofiarą przemocy domowej i nazywasz się Koszarawa. Leje cię ojciec, ciebie i twojego brata bliźniaka, mówiąc dokładniej, a ojciec twojego ojca bawił się kiedyś w partyzanta, więc jak musiał w popłochu zmienić nazwisko, to Koszarawa pierwsza przyszła mu do głowy. Kurrrrwa. Ale wiemy już, że chujowo było być małym Grzegorzem Koszarawą. Dowiedzmy się czegoś jeszcze. Na przykład tego, że Grzeniu zasadniczo nigdy nie należał do najmądrzejszych ludzi świata. Tak życiowo najmądrzejszych, bo wiersze interpretować i zadania z ciągów robić potrafił. Ale kiedy jego ojciec miał czas na uczenie synów życiowej  mądrości, akurat był zajęty zalewaniem się w trupa i agresją wobec najbliższych. Tak też się zdarza. Dlatego kiedy w wieku lat niespełna osiemnastu zmajstrował dziecko swojej przyszłej żonie, to wyfrunął z kraju zaraz po maturze, żeby przypadkiem nie musieć brać odpowiedzialności za swoje czyny lubieżne i ich bardzo konkretne efekty. Zachciało mu się medycyny w Moskwie, bo daleko, bo pociąg z Katowic w Brześciu przestawia się na szerokie tory i heja, w świat, byle  móc się oddzielić Białorusią od bycia dorosłym człowiekiem i przez pięć lat spędzić w domu dwa tygodnie. Nic tak nie rujnuje cery jak wypłakiwanie swoich jelit na trzydziestostopniowym mrozie, i dodatkowo na Placu Czerwonym, dlatego Grzeniu płakał w studenckiej norze, jak najbliżej kaloryfera. Chociaż kaloryfery też szkodzą na cerę, więc prewencyjnie smarował ryj kremem Nivea. I tak płakał i płakał, i płakał, i uczył się pilnie z kradzionych w antykwariacie podręczników, wciąż mówiąc po rosyjsku jak językowy inwalida. Jakby był pozbawiony każdej możliwej językowej kończyny i językowego czucia w tym, co zostało z językowego ciała. Zasób słownictwa miał powalający, ale koledzy Rosjanie bili głowami o pulpity, kiedy postanowił z tego zasobu skorzystać. Ale czego wymagać od człowieka, który nauczył się angielskiego na poziomie żenującym tylko po to, żeby zrobić doktorat. Zrobić, nie kupić od Ruskich. Do tego nie potrzebowałby znajomości angielskiego. She have to goes. Ale przynajmniej po sześciu latach zaczął się wypowiadać po rosyjsku jak cywilizowany człowiek i akcentować na tę sylabę, co trzeba. No i po chuj, skoro zaraz potem zabrał swoje kradzione książeczki, swój krem Nivea i swój tyłek, i wrócił w rodzinne strony na stałe, nie mając się gdzie podziać. Siedząc dalej w Moskwie, zapłakałby się na śmierć i tyle by z tego było. Na miejscu czekała bardzo wściekła przyszła żona i córka, która nie miała zielonego pojęcia, kim jest ten pan. Ciężko się dziwić, skoro ten pan nagle postanowił naprawić swoje błędy młodości. Nie, żeby wtedy był już dorosły i odpowiedzialny, gówno, a nie odpowiedzialny, dorosły, czy cokolwiek. Sraty-taty. Dalej miał mentalnie jakieś siedemnaście lat i na myśl o dorastaniu miękły mu kolana ze strachu. Bo zasadniczo bał się w życiu wielu rzeczy. Na przykład sam zasypiać. Albo przypadkiem dorosnąć, bo pod tajemniczą nazwą dorosłość kryło się wiele przerażających spraw. Chuj z podatkami i tankowaniem samochodu, na który trzeba najpierw zarobić, zrobi się, ale posiadanie rodziny i niestanie się swoim własnym ojcem przerastało jego możliwości. Zwłaszcza że zawsze lubił tak komuś czasem pierdolnąć w ryj i obalić litra, w dowolnej kolejności. Gdyby Grzeniu przez cały okres swoich studiów nie omijał domu rodzinnego możliwie szerokim kołem (podbiegunowym), pewnie dowiedziałby się wcześniej, że stary poznał moc odwyku zaraz po tym, jak ostatni z pięciu braci raczył przyjść na świat, a co za odwykiem idzie - jego myślenie wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jako że Koszarawa Senior był debilem, nie mógł po prostu stać się mądrym rodzicem, tylko zwrot jego debilizmu się zmienił. Gdyby sprawa z Maryśką i dzieckiem nie rozwiązała się sama, Grzeniu na pewno dalej podchodziłby do niej jak pies do jeża i grabił sobie u Bozi. A tak to skorzystał z okazji, że Mańka niemalże wepchnęła mu sześcioletnią córkę w ramiona i kazała się nią zajmować, bo jej przeszedł foch i opowiadanie, że ten pan to twój tatuś i nienawidź go, bo jest skurwysynem. Ano, był. Milczy Tacyt, czy jego skurwysyństwo przypadkiem nie przetrwało po dziś dzień, ale nawet jeśli, to w zdecydowanie uszczuplonej i niepełnosprawnej formie. A potem poleciało - w dziesięć lat stworzyli całkiem fajną rodzinę, zdążyli zrobić jeszcze czwórkę dzieci (w tym jedno jeszcze nienarodzone) i pokłócić się milion razy o pierdoły. I mówiąc pierdoły mamy na myśli prawdziwe pierdoły, bo Koszarawy nie kłócą się o kwestie zasadnicze od ładnych paru lat, kiedy raczyły się w końcu finalnie dogadać i wziąć ślub. W tym wypadku ślub nie popsuł wszystkiego, bo ciężko było popsuć coś, co nigdy nie było niepopsute. Można najwyżej naprawić i tak się właśnie stało, no. Największy armagedon i chocapic w jednym powstał, kiedy Grzeniu jako jedyny człowiek na świecie postanowił nie odwrócić się dupą do Krzyśka - swojego wiernego Sancho Pansy, brata Mańki przy okazji. Grzenia na wojnę nie ciągnęło, wolił (sic!) jeździć spokojnie pekaesem do roboty, robić kolejne dzieci i obalać kolejne weekendowe flaszki w doborowym towarzystwie miejscowego kwiatu kapitalizmu. A Sancho pojechał po raz kolejny, chociaż pół rodziny popadało w hercklekoty i zaklinało go, żeby siedział na dupie, grożąc takimi konsekwencjami, że ekskomunika brzmi jak nagana na poziomie pogrożenia palcem. I się doprosił, jak wracał definitywnie bez ręki z jakiejś dziczy, to w klimatycznym deszczu, na lotnisku czekał tylko Grzeniu, narażając się tym samym na rodzinny ostracyzm. Ostracyzm był, owszem, nie inaczej, ale cóż może foch babci wobec męskiej przyjaźni na śmierć i życie. Nic nie może. A potem to już tylko sielanka i ustawiczne wybuchy apokalipsy kieszonkowych rozmiarów, żeby nie porzygać się od nadmiaru cukru i tęczy. Ale tak naprawdę, to jest zajebiście, bo wszyscy raczyli zmądrzeć nieco. Poza Seniorem, ale to już należy prawdopodobnie spisać na straty.


Idzie Grześ przez wieś,
zboża wór na plecach ma,
a za Grzesiem CBŚ,
ABW i CBA.


2 komentarze:

  1. - Pokój temu domowi! - nie ma to jak poranny wypad na kawę do siostry i jej męża. W końcu od czegoś są prawda? Głównie od tego, zeby robić rano kawę, innej opcji Krzysiek nie brał pod uwagę - A tu co tak ccho? Dzieciaki jeszcze śpią? - usiadł obok Grześka i uśmiechnął sie lekko- Znaczy, ze Młody śpi to nie wątpie, bo on zazwyczaj do południa, ale twoje dziewczyny to raczej ranne ptaszki - zauważył słusznie i po chwili nalał sobie ciepłej kawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Zarąbista karta *w* Jakiś pomysł na wątek z Milanowskim?]

    OdpowiedzUsuń